Przejechane, odklepane. Częściowo zgodnie z planem, częściowo nie. Czas ukończenia 35h 36 minut
Plan zakładał 270 i 230. Przejechaliśmy 280 i 210. Plan zakładał średnią nie więcej jak 22, na pierwszych 120 km była 26,5. Finalnie pierwszy dzień ze średnią 24.5, drugi 23.3.
Wybrałam ten wyścig, bo zapowiadał się (z rekomendacji uczestników z zeszłego roku) bardzo ciekawie, natomiast bardzo się zawiodłam. Pierwsza połowa trasy fajna, szutry, pola, lasy, trochę fajnych asfaltów. Druga połowa to w większości główne drogi, albo ujeb po błotnistych polach, albo grząskie piachy.
Na metę wjechaliśmy przed 19-stą i nieszczególnie ktoś to zauważył, czekaliśmy w kolejce do zgłoszenia "dzień dobry, tak, dojechałam". Koszulkę dostaliśmy, medal nie. Dlaczego nie ma medalu? "Bo nie, hihi". Posiłek regeneracyjny to rozmemłany bezsmakowy makaron z kurczakiem. Jedyny pitstop ogarnięty przez organizatorów to wiata w lesie z ogniskiem (po 100 km w ulewie mam w lajkrowych ciuchach grzać się przy ognisku?) z wodą z przecierem, którą nazywali zupą i kiełbasą z ogniska (raczej słaby posiłek na rowerze). Ogólnie najsłabsza impreza w jakiej brałam udział. Końcówkę jechaliśmy towarzysko, poznając ludzi.
Początek szedł na tyle dobrze, że był pomysł jazdy longiem i (dzięki Bogu) że go porzuciliśmy. Okazało się, że na drugiej połowie, czyli tej którą jechalibyśmy w nocy nie było ani jednej stacji benzynowej i ani jednego sklepu nocnego. Cała noc bez możliwości zrobienia zakupów czy odpoczęcia pod dachem. Byliśmy przemoczeni i to byłaby masakra. Oczywiście sporo ludzi pojechało, ale ja nie odczułam potrzeby aż takiego upodlenia się.