Wiesz co, ja myślę, że po prostu wystarczy być czynnym. Ja nie trenuję nie biegam, nie chodzę na siłownię bo tego nie znoszę ale jeżdżę dużo na rowerze - prawie codziennie bo do pracy - i to daje naprawdę dużo. Są tygodnie - oczywiście jak cieplej - że łapiemy z Rybelkiem ponad 300km przez 5 dni z samej jazdy do roboty. To daje solidny efekt kondycyjny i ruchowy a pracy nad tym jakby nie czujesz. Wiesz ja już nigdy nie będę jeździł tak odważnie i dynamicznie jak kiedyś bo muszę bardzo uważać aby się nie wywrócić - nie mogę sobie pozwolić na utratę kontroli. To, że raczej nie będziemy już Hermannami to jest zrozumiałe ale pisząc o dynamice nie maiłem na myśli jakiegoś totalnego napadu. Przyspieszenie rytmu skrętu, skrócenie ruchów - wiesz o co chodzi.
Hallo Mitek,
Podziwiam naprawdę ludzi co jeżdżą na rowerze do roboty - to naprawdę super sprawa - ja nie mogę sie przezwyciężyć, próbowałem parę razy. Teraz w czasach pokoronnych nie ma to takiego znowu znaczenia, bo do roboty coraz rzadziej trzeba jechać :-) - i dobrze tak. Ja też nie lubię siłki - nudno i nie na świeżym powietrzu - ale na pewno skuteczne. Od początku pandemii wziąłem się bardzo poważnie za "trening" moich Achillesów (Haglund? bez diagnozy): po każdym bieganiu sie zapalały - na drugi dzień prawie z bólu nie mogłem chodzic - ale udało się — teraz znowu biegam - bo lubię na świeżym powietrzu w lesie. Przyzwyczajenie do trenowania pozostało i robię teraz "pseudo jogę" na następną bolączkę — ból pleców w krzyżach po nartach. Czy tylko ja tak mam, że mięśnie lędźwiowe "ważniejsze" (o wiele bardziej skatowane) niż nogi po nartach?
Bardzo poruszyła mnie Twoja wypowiedz o Twoim problemie. Chyba każdy długoletni narciarz przeżywał coś w tym rodzaju — ale najczęściej tylko czasowo — pod hasłem do wesela się zagoi: np. jazda z orteza po operacji kolana, albo nawet wyjazd na narty, gdzie pozostało tylko popatrzeć na innych. Mam nadzieje, ze to tez przejdzie albo przynajmniej się polepszy....
Serdeczne pozdrowienia