Janie, ten wątek chyba warto dokleić do wątku Zillertal?
Kuba, dzięki za szczere życzenia. Spełniły się, a najważniejsze, że wszyscy wróciliśmy cali i zdrowi. No prawie, bo mnie dopadło przeziębienie.
Wyjazd miał bardzo rodzinny charakter. 5 par w różnym wieku + dwóch maluchów: 5 lat i 0.9 roku. Prócz maluchów, tyko jedna osoba nie jeździła na nartach. Mieszkaliśmy w jednym, wygodnym (nawet winda była) Gasthausie w miejscowości Stumm, tuż obok Kaltenbach, a więc blisko okręgu Hoch Zillertal. Do głównej gondoli mieliśmy ok. 1 km, ale nie da się tam łatwo dojść, bo droga dojazdowa nie posiada chodników (taki jest ten świat). Korzystaliśmy więc ze skibusów, a niektórzy z nas - z samochodów. Do innego dużego ośrodka, Mayerhofen, jest kilkanaście km i trudniejszy i dłuższy dojazd, najpierw autobusem jeżdżącym wzdłuż doliny, a później lokalnym skibusem. Można także skorzystać z pociągu jadącego wzdłuż doliny.
Pogoda niezła. 1-szy dzień pochmurny, dwa - mocno mgliste i trzy - super. Śnieg taki sobie, nie za dużo, mocno wsparty sztucznym. Lekki mrozik.
Trudno wymienić ulubione trasy. Najbardziej przypadły mi do gustu czerwone 10 i 11 w Kaltenbach (te najbardziej po lewej), polubiłem też czarną 1-kę zjeżdżającą do Kaltenbach, ale tylko do środkowej stacji, bo potem było już bardzo muldziasto, wąsko i tłoczno. A w Mayrhofen - wysoko położone czerwone 64 i 60. Dzieci bardzo chwaliły czarną 12-kę, podobno jeszcze bardziej wymagającą niż słynna Harakiri, która - o dziwo - nie zrobiła na nich większego wrażenia.
Kilka uwag:
1. Zdecydowanie jest tu gdzie dobrze pojeździć, a objeździłem, i to nie do końca, tylko dwa ośrodki w dolinie. Trasy rozmaite, o różnym stopniu trudności, niekiedy bardzo widokowe. Oczywiście wszystkie dobrze przygotowane, żadnych zastrzeżeń do jakości i szybkości gondol i krzeseł. Tylko jedno, dwuosobowe było z innej epoki. Jest gdzie się zatrzymać, zjeść i wypić, choć pod tym względem Ischgl oferuje więcej. O apreski się nie wypowiadam, bo mnie nie interesuje. Mieliśmy dość atrakcji siedząc rodzinnie, jedząc własnoręcznie przygotowane posiłki, popijając trunkami bogów, gadając w dużym kuchnio-salonie. Basen w Fugen rozczarował, bo można tu się taplać, ale trudniej pływać. Pod tym względem zdecydowanie lepiej było w Galtur blisko Ischgl. Na koniec wybraliśmy się na obiado-kolację do pobliskiej, miłej, dającej smacznie pojeść knajpki.
2. Dużo ludzi i bardzo dużo młodzieży bo trafiliśmy na ferie wiedeńskie. Ale, w przeciwieństwie do Ischgl, tu nie czekaliśmy dłużej do żadnej gondoli czy krzesła, nawet tych wywożących rano z samego dołu. Ludzie jeździli jak umieli, nie widziało się wielu dobrych narciarzy, ale w ogromnej większości panowali nad nartami i nie stwarzali sobie i innym sytuacji niebezpiecznych. Co prawda jakiś 12-latek podciął moją siostrę, która się dość boleśnie przewróciła, ja (przyznaję się bez bicia) przejechałem jakiejś kobiecie po nartach, ale żadne z nas nie upadło i nikt nie miał do nikogo pretensji i w ostatnim dniu zostałem nieelegancko obsypany szprycą śnieżną przez Polaka (jak się później okazało) który nie wyrobił efektownego hamowania i padł. BTW nawet nie przeprosił.
3. Prawie wszyscy jeżdżą w kaskach. Na palcach jednej ręki można wymienić tych bez, do których i ja się zaliczam.
4. Jak wcześniej napisałem. Przeważają narty krótkie typu All Mountain. Nawet instruktorzy w większości na takich jeżdżą. Bardzo mało freeride'owych rockerów i niewiele dłuższych nart typu gigantki. Przeważnie (Kuba, nie ironizuję) jeździli na nich, zazwyczaj dość klasycznie, starsi panowie po 60-ce. Technika zjazdu, nawet u tych dobrze jeżdżących, bardzo skuteczna i dość mieszana. Wyraźnie skończyła się era nawiedzonego, religijnego carvingu. Owszem, wielu, i ja sam, jeździ w miarę czysto na krawędziach na stosunkowo płaskich odcinkach, ale na nieco trudniejszych nikt sobie czystością carvingową nie zawraca głowy. I bardzo dobrze, bo bardzo nie lubię jakiejkolwiek odmiany nawiedzenia i fanatyzmu i z ulgą obserwuję powrót do normalności. Zastanawiam się tylko co będzie w narciarstwie zjazdowym następnym kanonem religijnym?
5. Popróbowałem trochę różnych nart, które pożyczał dla siebie syn. Głównie slalomki, mniej lub bardziej rockerowate. Po pierwsze, nie czułem między nimi większej różnicy, a po drugie, najbardziej lubię... te swoje Volkl Racetiger SC, choć one też się zmieniają z sezonu na sezon. Te nowsze są szersze.
6. Bardzo lubię tutejsze klimaty. Śliczne, schludne, zadbane wioski i miasteczka. Domy, stare, ale dobrze utrzymane, czy nowo wybudowane trzymają charakterystyczny styl tyrolski. Ludzie są mili, przynajmniej w tych powierzchownym kontaktach. I dlatego zupełnie nie ciągnie mnie do francuskich blokowisk, Bo dla mnie wyjazd na narty to nie tylko pędzlowanie góra-dół po dobrze wyratrakowanych trasach. Musi być kontakt z górami, musi być ciepło i sympatyczność miejsca, w którym mieszkam i po którym mogę się poprzechadzać.
PS Kończę album ze zdjęciami i filmikami
Trochę filmików w środku. W 5 dniu udało mi się sfilmować przejazd moich dzieci na tej samej trasie. Jakże różnie jeżdżą. Oboje są bardzo skuteczni w każdych warunkach. Gdzieś dalej nagrałem filmik ze zjazdem 4-letnich dzieci pod okiem instruktorki (pytałem ja o wiek dzieci)
Użytkownik o_andrzej edytował ten post 12 luty 2017 - 22:18