Bo żonę trzeba uczyć kiedy jeszcze nie jest żoną.... potem to już kiepsko idzie... ;-)
Cześć
I tak i nie Michale. Na moim przykładzie - a znasz dobrze całą rodzinę:
Rybelek zaczął się uczyć jeździć na nartach jak się poznaliśmy czyli miała wtedy 20 czy 21 lat i wcześniej żadnej styczności z nartami ale styczność ciągła z innymi sportami. Nie rozpisując się za długo totalna porażka z mojej strony (a byłem już wtedy instruktorem nie PI) do tego stopnia, że na Julianach rzucała we mnie nartami. Nauczyła się jeździć raczej od kumpli. Miała sporego farta bo często jeździła w grupach gdzie na przykład była ona i pięciu instruktorów. samo jeżdżenie w takiej grupie już po prostu wystarczy.
Obecnie jeżeli tylko mamy możliwość pojeździć razem (ostatnio coraz częściej na szczęście) zawsze wplatane są jakieś elementy edukacyjne w jazdę czy to z mojej czy Ewki strony.
Dzieci uczyłem sam od samego początku. W wypadku Kacpra 2 lata i 10 m. a w wypadku Amelki 2 lata i 4 m. to wiek w którym pierwszy raz samodzielnie poruszali się na nartach (dlatego tak mnie bawią a jednocześnie drażnią opowieści o 5 czy 6 letnich "maluszkach" na nartach bo nie tylko na przykładzie swoich dzieci wiem ile mogą jak się wie co z nimi robić). Dzieci zupełnie inne. Kacper miał ewidentne "papiery na jeżdżenie". Zaryzykuję twierdzenie, że w wieku 6-9 lat jeździł na poziomie dobrego zawodnika w swojej grupie wiekowej. Później różnica oczywiście zaczęła się powiększać do obecnej przepaści ze względów oczywistych.
Amelka mniej uzdolniona ruchowo w tym kierunku nadrabiała pracowitością ( taki charakter za co ją szczerze podziwiam bo jedyna taka w rodzinie ). W wieku 6-7 lat byli już samodzielnymi narciarzami, którym dawało się do ręki karnet i sobie jeździli gdzie chcieli. Kacper nawet w Włoszech pomagał mi prowadzić nastolatków gdy musiałem z różnych względów dzielić grupę na dwie i zjechać innymi trasami. Najważniejsze było to, że była to w pełni dorosła i świadoma jazda w sensie taktycznym bo skręcać to można nauczyć każdego w moment. Pełna kontrola prędkości i toru, dostosowanie techniki do warunków, zachowanie wszystkich zachowań związanych z bezpieczeństwem na stoku i jazda bez upadków! chyba, że były inne założenia.
Rozwiązanie tej historii jest oczywiste. Gdy uczyłem, obecną żonę byłem świeżym instruktorem po kursie z może 3 letnim doświadczeniem w nauczaniu na stoku. Gdy uczyłem dzieci miałem tego doświadczenia dwadzieścia lat więcej!
Pozdrowienia
Użytkownik Mitek edytował ten post 23 wrzesień 2016 - 08:18