Cześć
Zgadzam się że wśród narciarzy są osoby które traktują naukę jazdy na nartach extremalnie. Nie popieram waszej metody, choć się już z taką spotkałem.
Po tym co piszecie, wnioskuję że ucząc dziecko pływać zrzucacie je z łódki na środku jeziora i szybko odpływacie. No co, poradzić sobie musi.
Są to metody które mi osobiście mówiąc łagodnie : nie odpowiadają.
Na szczęście moje dzieci mogą liczyć na zwyczajne doznania z dzieciństwa, w przeciwieństwie do dzieci rodziców, którzy nie wiedzieć czemu odwalają jakieś extramalne farmazony, najlepiej na czarnej trasie.
Łamanie podstawowych zasad nie tylko pedagogicznych, ale także zasad bezpieczeństwa na stokach narciarskich mam gdzieś. Jasne że dziecko zjedzie, da sobie radę. Byle jak, ale zjedzie w dodatku w pełni nieświadome tego co robi, ani tego co go może spotkać. Tylko że niektórzy zapominają o zasadzie, że jak ktoś ma być w czymś dobry, to ma to robić przede wszystkim systematycznie, powoli, zwiększając odpowiednio wyższy poziom, na który się wdrapuje. I co ważne: świadomie się wdrapuje !
To że ktoś powiedział: "mój syn będzie mistrzem, nic nie znaczy". Często wprost przeciwnie się to odbywa. Rozumiem że koszty mogą stanowić kłopot. Więcej godzin na stoku, więcej kosztów. Ok.
Tylko że niczego tak naprawdę w życiu nie da się przyśpieszyć. To nie film który możesz puścić na podwójnym ">>" lub zatrzymać kiedy się tylko chce.
Narciarstwa tak jak wszystkiego w życiu trzeba uczyć (chłonąć) przede wszystkim systematycznie.
Pewnie że metody extremum dają możliwość choćby błyśnięcia w towarzystwie, w szkole, wśród rodziców dzieci uczęszczających do tej samej klasy.
Mój syn już za pierwszym razie zjechał z czarnej trasy, FISOWSKIEJ, a jak ? A twój gamoń ? ITD.
Ale to nie dla mnie. Szanuję zdanie ludzi o zagięciu "sportowca-ambitniaka-tatowego", ale pójdę inną drogą . Razem z moimi dziećmi zrobimy to, tak że wilk będzie syty i owca zjedzona.
Piotrze nie rozumiemy się. ja nie pisze z punktu widzenia napietego rodzica. Nie mam ambicji by dzieci, które uczę zostały MŚ. Zwróc uwagę, że nie pisze tylko o swoich dzieciach ale o dzieciach, które uczyłem przez pare lat.
Celem nauczania jest jak najszysze usamodzielnienie. Tak ja to widzę i do tego dążę i na podstawie mojego doświadczenia ta droga pracuje.
Osoby o których piszesz oddaja dzieci do klubu w ieku 5,6 najdalej 8 lat bo tylko tam mozna szkolić porządna jazdę.
Zasadniczym założeniem jest że robimy to co dziecko chce - ja tak przynajmniej staram sie czynić. Do mnie nalezy jedynie ocena czy dziecko sobie poradzi i czy da to później efekt. Efekt rozumiem wielowymiarowo - czasami sam fakt zjechania ze stoku powoduje odblokowanie i choc stok tak naprawdę był na granicy mozliwości ale później wszystko idzie łatwiej bo jest świdomośc, że sie da. Ty pisdzesz o przyspieszaniu a ja twierdz, że trzymanie sie oslich łączek przez sezon czy dwa (wielokrotnie widziałem na skiforum filmy z fajnie jeżdżącymi dzićmi na stokach, które równie dobrze mogłyby zjechac tyłem na głowie) jest hamowaniem normalnego rozwoju.
Zaczynamy przeciez od sprawdzenia czy jest OK. Jeżeli nie to dajemy sobie spokój i czekamy na lepszy moment - tak jest nie raz i nie dwa. Ale jeżeli dziecko szybko (a przecietnie trwa to moment) łapie balans, samodzilne stanie i nie przewraca sie w moemncie gdy narty ruszaja - to juz jeździ a jeżeli jeszcze do tego potrafi sie odepchnąć z łyżwy to jazda na jkrawędzi jest po prostu o kroczek - nawet nie krok. No i co - mamy jkednak zostac na oślej łączce jak sugerujesz?
Z całym szacunkiem ale wiem jak często to rodzice są przyczyna braku postepu u dzieci ponieważ:
- nie potrafia ocenić własnych umiejetności a co za tym i nie moga niec nawet pojęcia o ocenie umiejętności dziecka
- nie potrafia okreslic z czego wynika taki czy inny błąd w jeździe
- poza ogólnie znanymi frazesami tak naprawdę nie wiedzą na czym polega bezpieczna jazda jak i gdzie jej uczyć.
- nie ufaja swoim dzieciom bo sami bo nie ufają sobie
Wielokrotnie błem w sytuacji gdy rodzic jednoznacznie mówił, że jego dziecko może jeździć tylko na oślej łączce bo wyżej nie da rady po czym okazywało sie , że młodzież doskonale daje sobie rade pratycznie w każdych warunkach - musi tylko miec mozliwość.
Dlatego tez na wstepie mojego postu zaznaczyłem dwie drogi:
pierwszą był:
- instruktor - i na tym koniec - koniec dla rodzica bo instruktor jest specjalista który potrafi ocenic jak dziecko jeździ co może a czego nie - nie rodzic.
I jeżeli mamy jakiekolwiek wątpliwości powinnismy z tej drogi skorzystać.
Co do porównania z pływaniem to od dwóch lat mój syn uczy sie pływać w szkole. W tym roku jego klasa miała juz miec regularne zajecia na duzym basenie ale decyzję cofnieto - powodów nie znam ale było to związane z brakiem wolnego basenu. Rozmawiałem z mamą chopca, który nie najlepiej sobie radzi w tej grupie a która zna sie na pływaniu (trenowała prze jakis czas a jej córka tez jest w klasie pływackiej). Strasznie narzekała na ta decyzje. Zapytałem sie dlaczego bo przecież częśc chłopców (w tym jej syn) sobie nie radzi (nie znam sie na treningu pływackim - zupełny lajkonik - choc bardzo lubie pływać). Powiedziała jednoznacznie: wszyscy umieją pływać bez problemu ale świdomość dna pod nogami powoduje, że nie wykorzystują tej umiejętności, po prostu im sie nie chce. Co ciekawe jej syn pływa bez problemu gdy dna nie ma a na tym małym basenie wygląda jakby sie miał co chwile utopic.
Ekstremalnie traktują nauke na nartach ludzie, którzy na stoku spędzaja 100 i więcej dni. My traktujemy ja po prostu normalnie.
Dziękuję, że mogłem zabrać głos w tak od pewnego czasu...... kulturalnej wymianie zdań. Co zawdzięczamy z tego co wiem królowej i moderatorowi
Mnie równiez miło choć wydaje mi sie, że to zasługa interlokutorów, którzy dyskutuja konkretnie a nie Wielkich Braci.
ps.
Miciu fajne zdjęcie to w Twoim poście. Chciałbym zobaczyć jak bawi się tam dziecko Twoje a z góry zapierdziela jakiś gość 80km/h slalomem, miedzy bobasami.
Bo tak się często dzieje, kiedy zabiera się dzieci za wcześnie w miejsca dla nich nieodpowiednie. I nie tylko narciarskie......
Nie da rady Piotrze. Właśnie ze względu na bezpieczeństwo moje dzieci ( a ja ucząc również) unikaja stoków zatłoczonych, pólek dla poczatkujących i innych obleganych przez niesterowne bolidy tras. Pamietaj najwęcej ludzi nie panujących nad nartami, nieprzewidywalnych w zachowaniach jest na stokach najłatwiejszych. Poza tym na takim stoku nikt do 80km/h sie nie rozpędzi (myslę że 30 byłoby cięzko osiągnąć) ale to 30 dla osoby nie panującej jest daleko bardziej niebezpieczne niz 80 dla gościa który wie co robi.
Zdjęcie jest dla kajra bo pisał, że w Szczecinie nie ma gdzie i jak sprawdzić czy dziecko na nartach juz chce jeździć czy jeszcze nie.
A na szczecińskiej Gubałówce odbywały sie nawet eleminacje FamilyCup.
Pozdrawiam serdecznie