Teoretycznie pora w Tatrach powinna pasować do tematu postu, bo środek listopada to już raczej w wyższych partiach zima. A tymczasem...
Budzik na 3.15. Strasznie się nie chce, ale pogoda ma być igła. O 4 wyjazd.
Na parkingu pustki, -4°. Zaczynamy deptać o 6.30. Na szlaku do Pięciu Stawów spotkamy dwóch turystów, przy Siklawie jesteśmy sami (to się w taką pogodę normalnie nie zdarza). Mijamy schronisko, będzie na powrocie, ciśniemy na górę.
Po drodze nie ma żywego ducha prócz nas (to się nie zdarza). Na Kozim Wierchu jesteśmy sami (niewiarygodne, przecież inni też sprawdzają pogodę). Siedzimy ponad 40 minut - obiad składający się z liofilizowanych ziemniaków z wołowiną, obrzydliwych zresztą w smaku i pysznej zaparzonej na szczycie kawy.
A tak było:
PSX_20211115_192335.jpg 100,22 KB
2 Ilość pobrań
PSX_20211116_002837.jpg 136,69 KB
2 Ilość pobrań
PSX_20211116_003123.jpg 140,8 KB
2 Ilość pobrań
PSX_20211115_191612.jpg 310,4 KB
2 Ilość pobrań
PSX_20211115_191744.jpg 360,72 KB
2 Ilość pobrań
PSX_20211116_003655.jpg 189,2 KB
2 Ilość pobrań
PSX_20211116_004524.jpg 195,5 KB
2 Ilość pobrań
PSX_20211116_123739.jpg 76,86 KB
2 Ilość pobrań
Przy zejściu w okolicach Siklawy dość się oblodziło, ale nie na tyle, żeby założyć raczki. Trzeba było stawiać czujnie nogi, bo na kamieniach była bardzo cienka, wręcz niewidzialna śliska warstwa.
Było niewiarygodne pięknie
PSX_20211116_003227.jpg 118,32 KB
2 Ilość pobrań