W niedzielę 9 lutego wyruszyłem w kierunku znanej miejscowości o nazwie Szczyrk. Czytając niektóre fora można dojść do wniosku, że Szczyrk to nowa stolica sportów zimowych w Polsce, ale .... niech każdy wierzy w to co chce.
Wyruszyłem późno, zbyt późno. Do Buczkowic dojechałem ok. 9.00 i stamtąd 40 minut pod COS. W COS czynne tylko 2 kasy i godzina czekania na zakup karnetu.
Nic nie było jednak w stanie zepsuć mi nastroju, gdyż byłem z córką
Karnet nabyliśmy tylko na COS, gdyż (ze względu na późną godzinę rozpoczęcia jazdy) wiedziałem, że mamy tylko 3 godziny. Zakup karnetów tylko na COS dodatkowo okazał się dobrym posunięciem, gdyż z późniejszych relacji uciekinierów z Małego Skrzycznego wiedzieliśmy, że tam jest prawdziwy armageddon.
Na COS też trochę ludzi było, nie powiem. Czasami do kanapy na Jaworzynie trzeba było postać do 10 minut
Ponieważ otwarte były w praktyce tylko 2 trasy (Ondraszek do Jaworzyny oraz FIS z przejazdem przed Grzebieniem na Kaskadę i dalej do Jaworzyny) u niektórych mogło narastać poczucie tłoku. Całe szczęście, że te uczucie mogło chyba tylko towarzyszyć jadącym Ondraszkiem, którego początek wygląda tak
Trasa ta jest stosunkowo wąska. I kiedy dodamy do tego zwiększony ruch, piknikujących narciarzy i deskarzy, o komfort raczej ciężko.
Lepszym posunięciem było więc ślizganie się po dużo szerszej i wyraźnie luźniejszej trasie zaczynającej się obok końca orczyka z Dolin
Wprawdzie na ściankach było sporo lodu, ale i tak było to lepsze od ścisku na Ondraszku.
W trakcie "nartowania" wyraźnie odczuwalne były podmuchy wiatru, które co trochę powodowały zatrzymanie kanap. Dodatkowo wiatr zawiewał śniegiem w oczy - no, ale od tego miało się gogle 
Dzisiaj w Szczyrku podobno już wszystko stało z powodu wiatru (z wyjątkiem Beskid Sport Areny).
.
