Wklejam długi opis z pobytu. Wlasciwie to cos w rodzaju wspomnien dla siebie, ale czemu nie udostepnic. Troche dlugo i nudno, wiec mozna olac.
Wyjazd autokarowy zorganizowany przez biuro podróży Wygoda Travel. 29 styczeń - 6 luty. Przejazd busem z Krakowa do Katowic. Jedziemy w trójkę: żona, nasza norweska znajoma i ja. W drodze interesująca rozmowa z czynnym instruktorem narciarskim. Poznałem w zarysie co nowego pojawiło się w programie nauczania PZN i ucieszyłem się, że wraca stare, czyli ześlizg, zwany w programie eufemistycznie “skręt równoległy ślizgowy”. W Katowicach przesiadka do właściwego autokaru. Spokojna jazda przerywana krótkimi postojami i juz po ok... 16 godzinach jesteśmy na miejscu w Val Gar…, nie, bynajmniej, i tu wyszło małe oszustwo biura - w małej, skądinąd uroczej miejscowości Velturno (niem. Feldthurns) odległej od doliny Val Gardena o jakies 25 km. Nawiasem mówiąc, Velturno leży po drugiej stronie dużej doliny, ktorą ciągnie się autostrada do Bolzano, kilkaset metrów powyżej jej dna. Aby dostać się stąd do Val Gardeny trzeba najpierw zjechać serpentynami kilka km w dół do doliny, odjechać nią ok. 10 km i skrecić w malowniczą dolinę Val Gardena, którą pokonuje się mocno krętą drogą. Nazwanie przez biuro naszego wyjazdu “Val Gardena” jest delikatnie mowiąc, przesadą. Druga wpadka biura: zostaliśmy “wysadzeni” przy hotelu bez przekazania nam (13 osob) podstawowych szczegołów dotyczacych zakwaterowania, dowozu do stacji, itp. Brak rezydenta na miejscu - to żadna tragedia - ale warto znać jego nr telefonu, a ten poznałem dopytując się pilotki chwilę przed jej odjazdem. Jakby nie było na to mnóstwo czasu wcześniej. Na szczęście hotel Oberwirt okazał się wygodny, czysty, obsługa miła i kompetentna, a jedzenie wręcz wspaniałe, choć o tym później.
Krótki spacer po Velturno - nie ma tu wiele do zwiedzania, jeden mały sklepik spożywczy, jedna restauracja, ta w naszym hotelu, ładnie, czysto, schludnie. Mnóstwo symboli religijnych: krzyże, obrazy świętych na ścianach domów. Schodzimy na obiadokolację do hotelowej jadalni, zamawiamy uno litro, czyli 1 l pysznego domowego wina, nabieramy sałatkę i zaczynamy dinner. Kelnerka przynosi kolejne dania: zupę, danie główne, deser. Wszystko - paluszki lizać. Jak w dobrej i bardzo drogiej restauracji. I tak będzie się powtarzało przez kolejne dni. Rano, przy smacznym i obfitym śniadaniu (m.in. pyszny ciemny chlebek, jajko na miękko!) wybieramy menu na wieczorny dinner. Mieszanka kuchni tyrolskiej i włoskiej. Do wyboru dwie, trzy możliwości. Każda pyszna i warta wyboru.
1-szy dzień spędzamy w Plose, nieodległej, średniej wielkości stacji. Wyjazd specjalnym skibusem spod hotelu o 8.45. Ok. 8 km dojazdu do Brixen i kilka km podjazdu do parkingu, skąd gondolką dostajemy się na górę. Niestety dzień jest bardzo mglisty. Nie ma mowy o jeżdżeniu na górnych trasach. Zjeżdżamy więc na okrągło, długą (ok. 7 km) i odcinkami dość trudną, zwłaszcza jak na pierwszy dzień jeżdżenia, leśną 1-ką. Czekając na skibus w barku dolnej stacji gondolki, popijając pszeniczne piwko, podziwiam autochtonów bawiących się przy barkowej muzyce typu diskotyrol. Sympatyczna strona życia. Powrót ze stacji, i tak będzie już co dzień, o 16.30.
W 2-gim dniu jedziemy do doliny Val Gardena, a konkretnie do najdalszej jej miejscowości: Selva di Gardena, zwanej z niemiecka Wolkenstein (zdecydowana większość mieszkańców mówi tu po niemiecku). Długa jazda, ok. 1 godziny, z przesiadką w miejscowości Chiusa. Pogoda dużo lepsza, prześwituje słońce, zapowiada się piękny dzień. Wyjeżdżamy gondolką pod rif. Pastura (czyli riffugio - schronisko Pastura), kolejną godolką i kierujemy się czerwonym szlakiem SellaRonda, mieszaniną łatwych zjazdów i kolejnych godolek lub krzesełek, w stronę Arabby. Czasami robimy krótkie skoki w bok (niezła trasa w Colfosco). Pomimo znaków droga nie jest oczywista. Trochę za duża jeżdzenia wyciągami, ale ostatecznie dobijamy w pobliże Arabby do rif. Plan Boe. Rezygnujemy z dalszej drogi wokół SellaRondy i wracamy tak, jak przyjechaliśmy. Szkoda, bo byliśmy już prawie w połowie drogi. Trochę sie zagapiliśmy, nie skręcili gdzie trzeba i zjechaliśmy do samego dołu, ale w niewłaściwym miejscu. Urocze 30 min spacerku w butach narciarskich.
W 3-im dniu jedziemy znów do Val Gardeny, nieco bliżej, do miejscowości St. Christina. Pogoda gorsza, ranek trochę mglisty, ale później zaczęło wyglądać słońce. Kierujemy się w stronę Secedy (2518 m). W jej pobliżu spędzimy cały dzień. Zjeżdżamy długą, ponad 10 km trasą do Ortisei. Niezła, ale dobra na raz. Resztę dnia spędzamy na ujeżdżaniu czerwonych tras do Cuca. Bardzo sympatyczne. Spotykam znajomego z forum. Bardzo miłe spotkanie, kilka współnych zjazdów, a później pogawędka w knajpce Cuca z nim i jego rodziną.
Wg. zapowiedzi 4-ty dzień miał być fatalny. Deszcz przechodzący w obfite opady śniegu. Mimo wszystko decydujemy się na wyjazd. Znów do Selvy. Tym razem wyjeżdżamy gondolką na drugą stronę doliny, na Ciampinoe. Trochę mglisto, ale początkowo pogoda jest całkiem znośna. Kilka zjazdów i kierujemy się dalej oznaczeniami zielonej SellaRondy w stronę Plan de Gralba i Piz Seteur. Krótki postój, mgła, śnieg zaczyna sypać coraz gęściej. Dochodzi 14-ta. Zjeżdżamy w stronę Selvy. Mokry śnieg zalepia gogle, nic nie widać. Kierunek: knajpa w Selvie. Skadinąd sympatyczna. Dobre pszeniczne piwo.
W 5-tym dniu jedziemy do Alpe di Siusi. Można ją osiągnąć z Val Gardena, ale lepiej, i tak właśnie się stało, podjechać nieco dalej do miejscowości Siusi i stąd długą gondolką wyjechać na Compatsch - do serca Alpe di Siusi. Pogoda idealna. Słońce, lekki mrozik, trochę świeżego, spadłego w dniu poprzednim śniegu. Dużo różnych wariantow jeżdzenia, choć przeważają raczej łagodne, czerwone trasy. Bardzo przyjemne, rekreacyjne jeżdżenie. Boskie widoki. Gdzieś w pobliżu Panoramy udało się spotkać wozy konne z turystami. Jak w Zakopanem. Jeździmy tu i ówdzie, ale najbardziej przypadły nam do gustu czerwone traski w okolicach Saltria (rif. Zallinger). Łatwo, przyjemnie, pięknie. Chce się żyć. Powrót do autobusu po raz pierwszy nie na nartach, gondolą z Compatsch.
Ostatni 6-ty dzień spędzamy, podobnie jak pierwszy, w pobliskim Plose. Ale tym razem pogoda jest wymarzona. Słońce, lekki mrozik, prawie bez wiatru. Po raz pierwszy zapinam do paska plecaka kamerkę GoPro. Nie mam w tego typu filmowaniu żadnego doświadczenia, nawet nie jestem pewien czy kamera jest w trakcie filmowania czy nie. Plose nie jest dużą stacją, w sumie zawiera ok. 40 km niezbyt trudnych tras, ale jest tu pięknie, widoki zapierają dech, ludzi nie za dużo. Jeździmy na dość dużych wysokościach między 2000 i 2500 m, szerokimi, czerwonymi, bardzo widokowymi trasami. Raz zjeżdżamy leśną 4-ką i na koniec dnia, trudniejszą leśną 1-ką doprowadzającą nas do parkingu. Basta, adieu nartom w Dolomitach w tym sezonie. Niestety.
W następnym dniu, w sobotę, planowany odjazd do Katowic jest o 16.30. Mnóstwo czasu, który spędzamy na zwiedzanie miasteczka i wycieczki po okolicy. Bardzo tu pięknie, tereny idealne do górskiego trekkingu. Charakterystyczne połączenie gór, dużych wysokości i winnic, których tu wszędzie pełno. Podróż, trochę męcząca, mija spokojnie na rozmowie z sąsiadką i słuchaniu... Bacha, konkretnie genialnych Das Wohltemperierte Klavier. Nie mogę się nadziwić geniuszowi tego człowieka.
W sumie bardzo udany pobyt. Jakos nie znużyły nas dość długie codzienne dojazdy na stok. Trochę rozczarowała sama Val Gardena, a zwłaszcza SellaRonda. Za dużo jeżdżenia wyciągami, za mało na nartach. Brakuje logiki w oznaczeniach i opisach. Za dużo ludzi. Za to świetne przygotowanie tras. Piękne widoki, piękna natura. Niezła Plose - średnia stacja dla uciekających od tłumów SellaRondy. Ale to co zostanie mi głównie w pamięci, mnie, człowiekowi mało czułemu na kulinarne niuanse, to znakomite jedzenie w hotelu.
I na koniec linki do moich “produkcji”:
Zdjęcia: https://goo.gl/xmJfqt
Filmik z całości: https://youtu.be/zrM0Mge5Kd8
Filmik z Plose GoPro: https://youtu.be/LD7dLR5XwIA