Po minionym weekendzie moja wizja La Bresse jako miłej i zacisznej enklawy narciarskiej legła w gruzach…
Bilans wyjazdu:
- po mojej stronie: opuchnięte, opornie zginające się kolano
- po stronie kolegi: brak dość wysokiej klasy deski.
Jak do tego doszło:
Przyjechaliśmy w sobotę około godziny 10 rano (fajną rzeczą w La Bresse są czasy otwarcia wyciągów: większość jest w ruchu od 9:00 do 17:30 a później zaczyna się jazda nocna); więc o tej 10 udaliśmy się do kas. I już na tym etapie coś mnie tknęło; a raczej uderzyło w nozdrza – połowa kolejki zionęła mieszaniną francuskich alkoholi… Dobra, jeździmy; padał śnieg, wiał wiatr, nie była to jednak żadna masakra – wystarczyło jednak, żeby wywiać część delikwentów do stokowych knajp. Pierwsze siniaki pojawiają się a wyciągach; przyzwyczajenie do tyrolskich nowoczesnych instalacji powoduje, że daliśmy się raz czy dwa zaskoczyć – krzesło, które w górę stoku jedzie wolno, przy wsiadaniu podcina nogi waląc z dużą prędkością na dziwnie nieergonomicznej (dla osoby dorosłej) wysokości. Ale ok., da się wyczuć to żelastwo i opanować wsiadanie – nic strasznego. Czego nie da się opanować, to tabuny francuskiej młodzieży jadącej w chaotycznym stylu szusem z minimalną kontrola trajektorii jazdy. W pierwszy dzień na skutek kolizji czy też upadków takich bezrefleksyjnych zapaleńców trzy osoby a moich oczach zawinięto w tobogan. Uważamy jak możemy, wybieramy mniej zagęszczone stoki ale jednak jeździmy – do końca dnia bez niemiłych niespodzianek dotyczących naszej grupy – dzień uznajemy za udany. Po stronie pozytywów: świetne żarcie na stoku, świeży śnieg i potwierdzenie trafnego wyboru butów – w nowo zakupionych K2 jeździło mi się wyśmienicie. In minus (duży minus): poziom techniczno-intelektualny wielu jeżdżących. Wieczorem, kolejna porcja świetnego żarcia i alzackiego wina – kolejny plus.
Niedziela: śnieg przestał padać, wypogodziło się, zagęszczenie na stokach jeszcze większe. Po dwóch zjazdach przemieściliśmy się na wyżej położone stoki obsługiwane przez dwa talerzyki. I tu cos mnie tknęło ponownie; widziałem jak z góry rusza w dół wataha i uprawia pseudo off-piste polegające na slalomie wzdłuż wyciągu, miejscami przecinając jego linię. Myśl: co za debile, i że jak dotąd takiej głupoty jeżdżących ale i ignorancji obsługi nie widziałem (pewnie mało widziałem). Nie minęło 10 sekund, i oczywiście jedne z tych debili nie opanowawszy skrętu, czy co to w ogóle miało być – wziął mnie z prawej flanki – z dość sporym impetem we mnie przy@%^lił! Nie wiem dokładnie jak to było, ale narta mi się nie wypięła, talerzyk między nogami, kretyn leży mi na nartach, ja na boku – ból w kolanie, jakby mi ktoś wbijał w nie nóż… i w sumie nie ból, ale totalne wk&^$nie. Ten idiota z początku nerwowo się zaśmiał, później zaczął przepraszać i dopytywać się, czy ma wezwać pomoc. Przez dłuższą chwilę leżąc na śniegu nie mogłem się pozbierać. Nieco go w tej złości zwywywałem przez zęby od kretynów, powiedziałem, że jak wstanę, zobaczymy, co dalej. Próbował mnie podnieść, ale sam się przy tym wy..wrócił. Jakoś się podniosłem noga rwała, ale mogłem na niej stanąć i ostrożnie zgiąć. Kazałem mu zjechać ze sobą do budy tego od wyciągu – grzecznie pojechał. Typa od wyciągu uświadamiałem, że przecież musiał widzieć, co się wokół niego dzieje i, że brak reakcji jest karygodny. Odpowiedź, że on nie jest od tego, że tu jeździ policja i że jak chce, to po nich zadzwoni… Czyli wali go to, co się dzieje, jak dojdzie do wypadku – przyjadą odpowiednie służby, posprzątają a cyrk będzie kręci się dalej… W emocjach tego bólu praktycznie nie czułem, podsumowałem obu za ich zachowanie, zadzwoniłem po resztę grupy (nie widzieli zajścia – byli na drugim talerzyku) i po półgodzinnej przerwie kontynuowałem jazdę. Jakoś to nawet szło – myślę, że do zerwania wiązadeł, czy czego tam w środku tego kolana brakowało bardzo niewiele – uczucie maksymalnego napięcia rozciąganego do oporu stawu było bardzo nieprzyjemne. No, ale OK., jakoś to rozjeździłem. Dzisiaj kolano jest nieco sztywnawe i opuchnięte i jakoś tam lekko mrowieją mi palce, jednak da się a nie stanąć, zgiąć itd. Wygląda na to, że dojdzie do normy na przestrzeni tygodnia, zobaczymy.
Źle zrobiłem, że nie zawołałem tej policji i nie spisałem protokołu. Miałem wrażenie, że wszystko jest OK i dominowało we mnie oburzenie na głupotę i złość na wizję natychmiastowych konsekwencji typu złamania itd. Błąd, dałem się ponieść emocjom.
Debile jeżdżących slalomem miedzy ludźmi na wyciągu to jedna rzecz, totalny bak reakcji obsługi to inna i nie mniej karygodna moim zdaniem sprawa. Do tego wyciągi kręcą się w zasadzie bezpańsko, na dole widać czasem kogoś, na górze nie ma nikogo. Ci na dole pomagają wgramolić się na wyciąg napranym osobnikom, którzy po kilka razy z tego wyciągu spadają, wszystko staje, zbierają się przez trzy minuty, próbują od nowa… Masakra.
Dzień skończył się złodziejskim akcentem: tuż przed odjazdem poszliśmy na kawę i znowu wywołaliśmy wilka z lasu. Odstawiając narty powiedzieliśmy sobie, że temu miejscu nie ufamy i dość misternie splątaliśmy je w kupę owijając kijami łącząc upychają jedne pod drugie itd. Jeden kumpel oparł swoją deskę tak po prostu. Po szybkiej kawie (10 minut) stwierdzono deski bak. Polataliśmy bez sensu i nadziei po parkingu – skutek żaden, wracał odciążony o deskę.
Rozpisałem się, ale jest to poniekąd historia ku przestrodze:
Moje wnioski (być może oczywiste, ale moim zdaniem warte sformułowania) są takie:
- unikać miejsc, gdzie większość stanowią przypadkowi "narciarze"
- zwracać uwagę na zachowanie obsługi i żądać reakcji na ewidentne zagrożenia – może w jakimś przypadku pomorze, zapobiegnie…
- jak coś się zdarzy, nawet gdy się wydaje, że to nic wielkiego, wołać policję, spisywać protokół itd.
- mieć ubezpieczenie (z opcją pokrywającą utratę sprzętu – myśmy takowe mieli).
Na koniec pytanie do Was: jak to jest obecnie w Polsce? Ostatni raz jeździłem w Polsce na nartach przed około 15 laty. Co się teraz dzieje na stokach? Jak zachowuje się obsługa – jak z poziomem zalkoholizowania jeżdżących i ich wyobraźnią/świadomością swoich możliwości i zasad zachowania się na stoku? La Bresse zaskoczyło mnie poziomem ignorancji połączonej z arogancją. Mam nadzieję, że Sudety w obecnej dobie nie przypominają tego pod żadnym względem (jestem tam często wiosną i latem, pojęcia nie mam, co się dzieje na stokach zimą).