Napisano 02 luty 2011 - 13:00
Tekst pochodzi z portalu aktywni.pl
Marcin Kapuściński
Liczba artykułów: 16
Data publikacji: 2009-03-16
W narciarskim światku tzw. narty serwisowe (zwane też „komórkowymi") obrosły już legendą. Tutaj dowiesz się czym różnią się one od nart, które widujesz w sklepach sportowych, zaznajomisz się z ich najważniejszymi cechami oraz, przede wszystkim, ocenisz, czy tego typu sprzęt nadaje się dla ciebie.
Narty slalomowe i gigantowe, które możemy zobaczyć na sklepowych półkach, to deski zupełnie inne od tych, na których jeżdżą zawodnicy Pucharu Świata, czy chociażby narciarze trenujący w klubach. Elitarna, stosunkowo niewielka grupa używa nart, które - ze względów marketingowych - mają jedynie identyczną grafikę. W środku są zupełnie inne, a niekiedy - tutaj mowa przede wszystkim o „gigantkach" - mają inną geometrię, a tym samym inny promień skrętu.
Budowa, charakterystyka
W porównaniu do sklepowych „gigantek" i „slalomek" narty serwisowe mają wysoką sztywność poprzeczną oraz stosunkowo niską sztywność wzdłużną. Co to oznacza? Wysoka sztywność poprzeczna powoduje, że narta jest odporna na siły skrętne, dzięki czemu na całej długości świetnie trzyma w skręcie, nawet w bardzo twardych warunkach. Natomiast to, co jest zaletą dla osób jeżdżących nowoczesną, zawodniczą techniką, jest wadą dla amatorów. Oni poruszają się po śniegu nie skrętem ciętym, lecz ześlizgiem, ewentualnie z fazą ześlizgu. Takich niedociągnięć „komórki" nie tolerują.
Sztywność wzdłużna jest parametrem widocznym na pierwszy rzut oka. Narty „serwisowe" są zwykle zakrawędziowane pod większym kątem, zatem muszą być odpowiednio miękkie, aby całą długością przylegały do śniegu (na załączonym zdjęciu widać wygięcie narty, której dzioby nie wiszą w powietrzu, a przywierają do podłoża). Dzięki temu cały czas mamy kontrolę nad torem jazdy. Wysoka sztywność wzdłużna sklepowej „slalomki" oraz „gigantki" wynika głównie z gorszej jakości materiałów, z których zbudowana jest narta. „Serwisówki" charakteryzuje zdecydowanie większa sprężystość, co odczuwamy przede wszystkim przy wyjściu ze skrętu, kiedy to narty oddają energię, jaką włożyliśmy w nie w fazie inicjacji oraz fazie sterowania.
Oczywiście narty zawodników najwyższej klasy są konstruowane pod konkretną osobę, dlatego też im cięższy zawodnik, tym sztywność wzdłużna jest większa.
W nartach „komórkowych" ślizg jest zdecydowanie szybszy, również ze względu na bardziej zaawansowane technologie produkcji oraz lepsze materiały. Chodzi tutaj m.in. o wyższą zawartość grafitu. Ten pierwiastek jest bardzo odporny na wysoką temperaturę (a taka powstaje naskutek tarcia ślizgu i podłoża) oraz zmniejsza tarcie statyczne. Warto zauważyć, że sportowe modele mają ślizgi niemal zupełnie czarne. Barwniki zwiększają bowiem opór ślizgu. Oczywiście, stąd jeszcze daleko do zawodników Pucharu Świata, dla których serwisanci mają w zanadrzu 20-30 ślizgów. Dzięki temu alpejczycy mają zawsze gotowe narty „pod pogodę".
Trwałość
Czy narty „komórkowe" są mniej trwałe? Rzeczywiście, po jednym sezonie ostrego jeżdżenia „serwisówki" tracą sprężystość. Materiały i technologie, jakich producenci używają do ich produkcji są obliczone na krótki, ale ekstremalnie intensywny okres użytkowania. Wynika to jednak głównie z faktu, iż narażone są one na nieporównywanie cięższe warunki użytkowania. Nie da się jednak ukryć, że większą trwałość mają krawędzie nart sklepowych - jest tych krawędzi po prostu zauważalnie więcej. Zawodnik nie jeździ na jednej parze dłużej niż jeden sezon, w związku z czym krawędź może być cienka. W dodatku, osoba startująca w zawodach wysokiej rangi ma krawędzie ostrzone pod mniejszym kątem (88-87 w „gigantkach", 87-86 i mniej w „slalomkach"), przez co je szybciej zużywa.
Czy „serwisówki" są dla mnie?
Jeśli jeździsz nowoczesnym, ciętym śladem i masz ambicje sportowe (treningi na tyczkach, starty w zawodach, doskonalenie techniki zawodniczej), odczujesz zdecydowaną różnicę między sklepową a serwisową „slalomką". „Komórki" są zdecydowanie szybsze, pozwalają na bardziej dynamiczne przejście ze skrętu w skręt. Pod koniec wirażu dają kopa, o jakim w przypadku sprzętu katalogowego moglibyśmy tylko pomarzyć. Z „gigantkami" byłbym jednak ostrożny. Tutaj warunkiem koniecznym jest atletyczny styl jazdy, zamiłowanie do dużych prędkości oraz świadomość tego, że będzie to nasza druga para nart. Jak każde „gigantki", również i te komórkowe nie są uniwersalne - średnio sprawdzają się przy małych prędkościach, biorąc pod uwagę ich promień skrętu. Również w miękkich, czy też nierównych, „polskich" warunkach pozostawiają wiele do życzenia. Trening slalomu giganta, profesjonalne zawody (nie amatorskie, gdzie ustawienie bramek przypomina slalom) - tam jest miejsce dla serwisowych gigantek. Jeśli decydujesz się na zakup tego typu sprzętu, polecam sprawdzoną taktykę - antidotum na mniejszą trwałość „serwisówek" - corocznej wymiany nart na nowe. Po sezonie sprzedasz je niewiele taniej od ceny zakupu, dzięki czemu inwestycja rzędu kilkuset złotych wystarczy do nabycia kolejnej, nowej pary.
Gdzie kupić „serwisówkę"?
Dystrybutor danej marki sprowadza rocznie około kilkudziesięciu-kilkuset par „serwisówek". Jest to pula dla kadry, klubów oraz tzw. środowiska opiniotwórczego (trenerów, instruktorów)... z lekką „górką". A zatem warto odezwać się bezpośrednio do przedstawicieli konkretnych producentów i „zaklepać" model, który nas interesuje.
Kiedy kupić „serwisówkę"?
Najlepsze miesiące na zarezerwowanie nart serwisowych to marzec i kwiecień. Wtedy dystrybutor zamawia określoną pulę sprzętu od producenta na przyszły sezon. Odbiór nart czeka nas zwykle wczesną jesienią.
Ile kosztują narty z „komórki sportowej"?
„Serwisówki" są zwykle tańsze od „sklepówek", czasem nawet o kilkaset złotych. Zawodnicy, jeżdżący na nartach serwisowych, wyglądających identycznie jak te z katalogu, są swoistymi trendsetterami. Producenci nie winduja więc specjalnie narzutu na tego typu sprzęt, i tak trafiający do wąskiego grona odbiorców.